Friday, October 25, 2013

Podsumowanie



   Coraz częściej mi się zdarza, że Youtube blokuje mi muzykę na moich filmach. Staram się wybierać taką, która już jest na Youtube. I nie ta oficjalna, ale też robiona przez takich jak ja. Nie wiem jak oni to selekcjonują, ale u innych ludzi działa a moje nie. Powoli więc przerzucam moje filmy na Vimeo, z którym nie ma żadnych problemów. Tam jednak nie mam niektórych możliwości jakie daje mi Youtube. Ale nie mam wyjścia.
      Chciałem jeszcze trochę dopisać na temat mojej wyprawy.
Tereny które obejrzałem można podzielić na trzy. Pierwszy to dżungla. Kraina niesamowitej roślinności, setek odgłosów, pełna różnych owadów, pająków i malej możliwości obserwowania zwierząt i ptaków. Jeśli nie wejdzie się z maczetą do wycinania chaszczy. Nad głowami jest kilka warstw roślinności. Na wysokości 10 metrów niższe drzewa i krzewy, palmy. Następnie wyższe, może 20 metrów i wreszcie te olbrzymy, które dochodzą do 30, 40 metrów. Jest wiele, które gdyby chciało się objąć, potrzebne by było 5, 6 osób. Sławne Brazylijskie drzewa orzechowe. Wszędzie wiszą liany na których Tarzan mógłby sobie poszaleć. Gniazda termitów, mrówek, wiszące na konarach lub gałęziach drzew oraz te zbudowane na ziemi.
 


 
I brak słońca. Kiedy spotka się miejsce, gdzie padło jedno z tych olbrzymów, widać jak inne prowadzą wyścig do przejęcia tego miejsca. Te które nie zdarzą, powoli usychają z braku słońca.
     Mrówki są wszędzie. Małe, średnie i te olbrzymy które są nawet groźne dla człowieka. Wszędzie kolorowe motyle, które jak szybko się pojawiają, tak szybko znikają. Brazylijska Dżungla.
     Druga kraina to rodzaj stepów z wyspami roślinności. Raj dla ptaków. Te tereny zalewane są przez wezbrane rzeki w czasie sezonu deszczowego. W tym czasie, wiele z nich imigruje do innych krajów, nawet na Florydę. Wracają, kiedy wody ustępują. Wtedy wszędzie tworzą się jeziorka, stawy, kałuże. W każdej z nich uwięzione zostają tysiące ryb, żab i innych wodnych stworzeń. Wody są bardzo płytkie, więc te wszystkie bociany, czaple nie muszą się męczyć z poszukiwaniem pokarmu. Wsadzają dzioby w wodę i pokarm sam wpada im do gardła.


 Szczególnie, że wody te są bardzo zamulone i nic w nich nie widać. Większość połowów jest więc na wyczucie. Dlatego jest tu więcej ptactwa niż nad rzekami. Tu się nie trzeba męczyć.
Nad olbrzymimi rzekami zostają wszyscy pracowici. Trzeba nurkować, wypatrywać. Tutaj jest czyste lenistwo. Tylko trzeba uważać, żeby samemu nie stać się pokarmem, bo kajmany też lubią coś jeść a tych jest nie mniej niż ptaków.

 
    Jest na co popatrzeć w tym rejonie. Chyba najbogatsza kraina, jeśli chodzi o ptaki. Próbowałem porównywać te co widziałem z obrazkami w książce o ptakach, która miał mój przewodnik, ale było trudno. Jest ich tak dużo. Natomiast jeśli chodzi o zwierzęta to ilość różnych gatunków już nie jest tak imponująca.
    No i ostatnia to okolice rzek. Płynąc po nich, co chwila spotykam się odnogi innych. Wszędzie rzeki i to olbrzymie. Nawet nie mowie o Amazonce. Każda, którą płynąłem była większa od Wisły. Mówię o szerokości. I stają się coraz szersze. Przyglądając się ich brzegom, można to zauważyć. Wybrzeża strome na 1 lub 2 metry, pokryte są koronami drzew. To są te, które powoli się przewracają. Widać niektóre z nich mają wymytą część korzeni. Później drzewo traci balans i pochyla się coraz więcej ku rzece.
 


 
Aż woda wymyje wystarczającą ilość ziemi i drzewo zostaje pochłonięte przez rzekę.
       Charakterystyczne jest to, ze każde drzewo ma inny kolor pnia do pewnej wysokości. Po tym można poznać na jaka wysokość podnosi się woda w czasie ulew. Około 2.5 do 3 metrów ponad obecny poziom rzeki.


Niesamowite ile to deszczu musi spaść, żeby zalać te tereny na taka wysokość.
    Zaobserwować też można jak przyroda współpracuje ze sobą. Kiedy woda się podnosi, strome brzegi zostają nią pokryte. Pewien rodzaj ryb drąży dziury w których żyje i się rozmnaża. Po opadnięciu wylewów, przechodzi to w ręce ptaków, szczególnie jednego – Fisher king, które tam zamieszkują. Ale i one robią nowe, które wykorzystują ryby. Zresztą wszystko tu jest ze sobą powiązane. Wyniszczenie jednego gatunku, spowodować może tragedie innych.
    Wody są żółte. W głębi nic nie można zobaczyć. To od tych żółto-czerwonych piasków. Wszędzie pływają wysepki roślin oderwanych od głównych korzeni. Płyną do momentu kiedy zaczepią się gdzieś od ląd i tam same zaczynają się rozrastać.
     Jest to tezż raj dla rybaków. Są oni tu wszędzie. Sprawia mi dążą przyjemność bycia w łódce. Oglądania tej przyrody i oddychania tym specyficznym powietrzem.
      Ale!  Jak się zastanowimy trochę głębiej. Jest to piękne, atrakcyjne ale dla turystów. Po pierwsze tu jest straszna bieda. A warunki? Porównajmy z polska.
     Czy ktoś zamieniłby dzieciństwo nad rzekami, jeziorami w lasach naszego kraju? Pikniki, leżakowanie, namioty. Bez żadnego strachu ukąszenia przez żmije, pająka, żabę. Pogryzienia przez kajmana, jaguara. Tu dziecko nigdy takich przyjemności nie zazna. Nikt nie leży na pięknych piaskach, rzadko kto odważa się wchodzić do wody.  Gorąco, wilgotno. Wszyscy chodzą spoceni. Pracują bardzo wolno i wcale im się nie dziwię.
      To jest niesamowity kraj, rejon, przyroda. Cudownie jest tutaj spędzić tydzień, może trochę dłużej. Ale tak naprawdę, nasz kraj ma także wiele zalet i uroku, tylko większość ludzi tego nie widzi. Trawa jest zawsze zieleńsza w innym kraju.
     Czy warto tu było przyjechać i obejrzeć ta krainę. Absolutnie. Niesamowite przeżycie. Trzeba się jednak przygotować na te wszystkie negatywne doświadczenia o których pisałem. Ktoś kto nie potrafi być w pobliży pająków, komarów, kleszczy. Nie lubi się pocić do momentu, kiedy nie ma suchego kawałka materiału na sobie. Lepiej obejrzeć to w telewizji. Wygląda dużo przyjemniej.

    Jeszcze raz załączam mój film. Mam nadzieje, ze teraz będzie wszystko działało. Jeśli wchodzicie do niego z mojej strony, to sugeruje najpierw nacisnąć na pauzę z muzyka na górze mojego bloga, bo tak będą grały dwie różne piosenki.

 

Thursday, October 24, 2013

Ostatni dzien w Brazylii











18 Październik


    No więc to ostatni dzień. Ruszamy kilkanaście minut później niż zwykle, ale opóźnienie w połowie drogi dużo się zwiększa. Naprawiają jeden z rozpadających się mostków. Nie potrafię powiedzieć co robią i nie zamierzam się tym interesować, bo zbliżyłoby mnie to do mojej pracy. Obserwuję to z daleka. Zrobili dziurę w moście i próbują wcisnąć w nią drewnianą belkę.



 Trwa to prawie godzinę. Robota nie skończona, ale usuwają maszynę z mostu i udaje nam się przejechać. Przed zapaleniem motoru łódki, przewodnik pyta mi się, czy chce szukać jaguarów, czy inne zwierzęta. Szkoda mi zrezygnować z głównego punktu atrakcji ale decyduję się na to drugie. Jaguara już mam a chce zobaczyć coś więcej.
     Płynąc główną rzeką, odbijamy szybko w jedną z odnóg. Udaje się dość szybko. W pół godziny spotykamy Tapira biorącego kąpiel. To taka krowa, która ma łeb podobny do konia a nos jak urwana trąba słonia i nie jest bardzo przystojny. 


Obserwujemy go przez pewien czas, aż ten oddala się w lesie. Płyniemy dalej. Spotykamy rodzinę wielkich wydr. Akurat jedna duża ( nie mam pojęcia czy matka, czy ojciec) wcina złowiona rybę. Wydaje przy tym odgłosy zadowolenia. Małe wydry pływają wokół i próbują coś z tego skubnąć, ale tamta nie ma zamiaru się dzielić. Te, jak niezadowolone dzieci, wydają niesamowite krzyki i co chwila podpływają i raz z góry, włażąc na pobliska gałąź, raz z dołu, nurkując pod dużą wydrą, próbują dostać się do przysmaku. 


Ale nie dają rady a ta dalej mruczy i mlaska. Wreszcie małe wykurzyły się i zaatakowały jedzenie. Po tym ta duża zabrała smakołyk i wycofała się w inne miejsce.
    Fajnie było oglądać coś takiego na żywo. Przeważnie można to tylko zobaczyć na filmach przyrodniczych. Po przepłynięciu małego dystansu, spotykamy rodzinę małp. Są to wyjce. Podpływamy zaraz pod samo drzewo, na którym siedzą. Ojciec pokazuje niezadowolona minę i coś wykrzykuje.


 Malutka małpka siedzi na matce i razem nam się przyglądają.
   Dopływamy do miejsca gdzie mamy spotkać pancerniki. Wychodzimy na ląd. Na pobliskim drzewie siedzi cała gromada niebieskich papug Ara. Są piękne. Wszystkie zajęte są jedzeniem owoców z drzew mango. 


    Pod innym drzewem siedzi mały aguti i też je owoce, chyba pomarańcze. Bardzo płochliwy i jak się do niego zbliżam, natychmiast ucieka. Wreszcie jest pancernik schowany w cieniu krzaków ale i ten też natychmiast się chowa.


 Trochę pochodziliśmy po okolicy ale spotykaliśmy tylko ptaki.
   Wracamy rzeką z powrotem. Zatrzymujemy się co chwila, ale większość spotkań powtarza się już z tymi które poznałem wcześniej. Posuwamy się bardzo szybko, bo będziemy jeszcze próbować znaleźć jaguara. Niestety od rzeki do rzeki i nic nie ma. Spotykamy znajomych i mówią, że mieli już dzisiaj dwa spotkania. Ale mój przewodnik jest uparty. Wpływa w jakaś odnogę, która robi się bardzo szybko wąska. Jest też zarośnięta przez trzciny, lilie wodne i inne chwasty. Wiele razy wbijamy się w to, bo nie ma wolnej wody i na siłę przecinamy te zarośli. Wielokrotnie silnik gaśnie, bo rośliny wkręcają się w motor łódki.


 Nie byłoby to takie straszne, gdyby nie kajmany które są tu wszędzie. Co chwila wbijamy się w grzbiet kajmana i ten skręca się i niknie pod wodą. Wreszcie dopływamy do miejsca z którego nie da rady się nigdzie przebić do czystej wody. Musimy wracać. Znów ta sama przeprawa. Dla mojego przewodnika to zwykła codzienność, ale moja wyobraźnia działa. Tu nikt nie dopływa. On nie ma ani broni ani radia. Niech ten silnik się zepsuje to zostaniemy na marnej łódeczce okrążeni przez pływające kajmany a gdzieś na lądzie chodzi jaguar i może do tego głodny. Po godzinie walki , dopływamy do głównej rzeki. Już mi się nawet przestało chcieć tego jaguara, ale ten się nie poddaje.
     Znów po drodze spotykamy wydry, gdzie jedna smacznie je sushi. 


Te same odgłosy zadowolenie i dokładnie jak poprzednie nie chce dzielić się z innymi. Jesteśmy już tylko kilkanaście minut od bazy, ale ten jeszcze raz skręca w inna odnogę. To raczej duży zalew. Wszystko tu jest zarośnięte i znów nic. Zawracamy. I w tym momencie on wola: Jaguar. Jest! Idzie po brzegu wysepki. Jest kilkanaście metrów od nas. Robie kilka zdjęć i kiedy zabieram się do następnego, ten rusza łódką, bo chce się zbliżyć. Zepsuł mi może najlepsze zdjęcie mojego życia. Jaguar wyskoczył w powietrze i na ładnych kilka metrów do przodu. Zaryczał i spadł w trzciny i wodę na swoja zdobycz, której nie widzieliśmy. On też nam znika z oczu. Dopiero po chwili wyszedł w oddali na ląd. Nie pozostało nam nic innego tylko wracać.
    Po drodze stanęliśmy przy jednym ze stawów. Kręciło się tam dziesiątki ptaków. Także kapibary i kajmany. Wyglądało to efektownie, bo cały staw pokryty był gęsta rzęsa i co chwila z tej zieleni, wysuwały się łby kajmanów ze zdobytą rybą. Zjadały ją i znów znikały pod wodą.


    To był bardzo ciekawy dzień ale zakończenie też efektowne, bo drogę przecina nam anakonda. Nie myślicie że wyszedłem z samochodu! Tego naprawdę się brzydzę.
    Tak kończy się ostatni dzień. Obiad. Pakowanie. Przeszukiwanie ciała za kleszczami. Na szczęście nic nie znalazłem. Wybicie pająków w pokoju. Szczególnie jeden nad samym prysznicem mnie męczył. Nie mogłem się wykapać. Trudno go było dostać. Dzięki Bogu, że to ostatnia noc w tym hotelu. Nawet nie wiecie jaka radość sprawi mi prysznic, umycie zębów, wypicie kawy z czystych naczyń, położenie się w moim łóżku. Tu nawet boje się iść do toalety. Już nie byłem dwa dni. I ta tak ważną informacją, kończę moje relacje z pobytu w Brazylii. 
   Na zakonczenie film zrobiony tylko ze zdjęć.  W momencie kiedy to piszę ładuje się na Youtube. Myślę że jak otworzycie tą stronę, bedzie już działał



Ponieważ Youtube znów zablokował mi muzykę, zdejmuję film Wild Brazil. Kiedy załaduję go na Vimeo, powróci na moją stronę. Powinien być gotowy w sobotę 26 Października.


Wednesday, October 23, 2013

Jaguar Ecological Reserve





         16 Październik

         Wyprawa za wyprawą. Pieszo, samochodem, łódką, samochodem. Cały czas coś spotykamy. Najciekawsze są Wydry Wielkie, czyli Ariranie. Nie boją się ludzi. Podpływają pod naszą łódź i się bawią. Ten od łódki, tutejszy, podaje im ryby i prawie wchodzą do środka, żeby ją dostać.


Są ciekawskie, nawet zabawne. Maja brzydkie oczy. Wyglądają jakby były pokryte bielmem.
    Następne w kolejce są Kapibary. Jedne moczą się w wodzie a reszta wypoczywa pod krzewami. Te spotykamy coraz częściej. To taki olbrzymi szczur, bez uszów, bez ogona. Ale jest uroczy.


Podobno dawniej, ludzie polowali na nie, bo mają smaczne mięso. Po długim czasie zaczęło ich brakować i okazało się, ze została zachwiana równowaga w przyrodzie. Jaguary zaczęły polować na krowy, bo brakowało tych zwierzątek którymi one też się żywiły. Wtedy ludzie przestali zabijać Kapibary i wszystko wróciło do normy.
     Następnie przyglądamy się małpom o nazwie Wyjce. To one budzą mnie każdego ranka. Mają zawsze wyznaczona próbę chóru o 4:30 do 5 rano.  Kiedy zbliżamy się do nich, chowają się szybko w konarach drzew. Nie uciekają, ale siadają w taki sposób, że my ich nie widzimy.
     Zaraz potem spotykamy inny rodzaj. Kapucynki. Wchodzimy w gąszcza, żeby im się przyjrzeć. Tym razem mamy możliwość podejścia dużo bliżej. Jedna siedzi naprzeciw nas i robi różne głupie miny.


Wykonuje dziwny taniec i przestając się nami interesować wycofują się w głąb zadrzewionego terenu.
     W kolejce do oglądania ustawiają się ostronosy. Próbuje wolno podejść do nich ale za każdym razem odsuwają się na bezpieczną odległość.
    Ptaków nie można wyliczyć. Jest ich tu niewyobrażalna ilość. Szczególnie tych mniejszych. Duże ilości bocianów, czapli. Niektóre podobne do polskich. Piękne orły i jastrzębie. Kilka razy udaje nam się złapać je przy posiłku. Jeden wcina jaszczurkę a inny duża rybę, z której pozostała tylko przednia cześć.

    Poranek jest wiec pełen wrażeń. Wreszcie aparat wypełnia się zdjęciami.  Po tym wszystkim jemy lunch i godzina odpoczynku. Tu nawet jazda samochodem w tym upale jest męcząca. Oprócz tego wszystkie zwierzęta w tym czasie się chowają w cieniu a chcę w czasie podroży też coś pooglądać.
    Teraz to już pójdzie szybko. Oprócz dzisiejszego popołudnia, mam tylko dwa dni w krainie Jaguarów i powrót do domu.
    Jedziemy dwie godziny. Co kilka kilometrów mostki. Teraz można go objechać dołem bo jest sucho, ale w porze deszczowej trzeba go użyć. Pięćdziesiąt procent tych mostów jest w strasznym stanie. Wszystkie zbudowane są z drewna. Deski wypaczone i wystają ponad drogę. Jak się nie trafi to można zrobić dziurę w chłodnicy. Dziury, zapadnięcia. Trzeba uważać i dobrze celować, żeby nie zjechać z krawędzi.

    Tereny wyglądają na coś pomiędzy stepami a puszczą.  W pobliżu wody widać dużo roślinności a bez niej goło i pusto. Wreszcie dojeżdżamy. Teraz wiem, że jestem na końcu świata. Tylko jeden budynek podzielony na kilka pokoi. Dodatkowy, trochę większy ma służyć jako jadłodajnia. Pokój jak pokój. Cztery ściany, dwa łóżka. Łazienka w fatalnym stanie. Teraz wiem czemu ten pierwszy był najlepszym w Brazylii. Nieraz się zastanawiam po co to robię. Mógłbym teraz leżeć na karaibskiej cudownej plaży, niebieściutki ocean, piękny hotel i do tego za połowę ceny, którą płacę tutaj.
    Prądu nie ma do 17-tej. Wtedy włączają prądnice. W tej chwili spływa po mnie pot i to strumieniami. Sam się podziwiam za to co robię, bo jest to trochę zwariowane. Kupuję piwo, palę czekając do piątej, bo mamy gdzieś jechać. Jeszcze przed wyjazdem niespodzianka. Spotykam tego Anglika, który był ze mną w Crystalino Lodge. Okazuje się, że trafił do tej samej dziury.
    Wycieczka była krótka. Tu w okolicy nie ma dużo życia. Codziennie, będziemy jechać 40 minut, żeby dobić do pobliskiej rzeki.
    Znajdujemy bardzo dziwnego ptaka. Tylko dlatego, że mój przewodnik wie że on tam zawsze jest. Gdyby mi go nie wskazał, nigdy bym go nie odkrył. Wygląda jak kawałek konaru drzewa. Przypomina trochę sowę, ale to inna rodzina.

Znajdujemy też dwa rodzaje dzięcioła i kilka innych ptaszków. Wracamy na kolację.

    Jednej rzeczy której nie lubię to nuda i bezczynność. A tu wygląda na to, że o 18 – 19-tej jest koniec atrakcji i nie ma nic do roboty. Spać trochę za wcześnie. Będę mył zęby kilka razy, może czas mi jakoś zleci. Dlatego jest dobrze być z kimś, żeby w takich chwilach mieć towarzystwo. Boję się też ładować telefon i Ipad, bo ta prądnica nie pracuje najlepiej i prąd skacze w górę i w dół. Widać po żarówkach. Jak w wesołym miasteczku. Zanim położyłem się spać, musiałem wsiąść prysznic. Nie było to przyjemne. Woda żółta, prawdopodobnie z rzeki. Na pewno nie będę mył zębów! Chyba mi nie wypadną przez trzy dni, a jak tą wodą wypłuczę usta to zęby zostaną ale ja nie przeżyję. Wszystkie kosmetyki mam swoje i nie zostawiam ich na zewnątrz, bo by się przykleiły do półek. Niestety, muszę się wykąpać.  Toaleta też w nie lepszym stanie. Nie można na tym usiąść. Robię co muszę, jak na harcerza przystało i idę spać.

    17 Październik

   Zaczyna się spokojnie. Jedziemy do przystani łódek. Po drodze mijamy tereny wypalone przez ogień. Są wszędzie. Mało tego. Wszędzie się dalej tli i pali. Nie duże pożary, ale gdziekolwiek nie spojrzę widać dymy. Nie zatrzymujemy się nigdzie, bo chcemy szybko dobić do rzeki.
    Po zaparkowaniu samochodu przewodnik oddala się żeby przygotować łódkę a ja w tym czasie obchodzę okolice. Szczególnie piękny jest wylew rzeki, pokryty olbrzymimi liśćmi lilli wodnych, zwanych Wiktoria. Chodzą po nich ptaki a utrzymały by nawet małe dziecko.

    Pierwsza godzina na łodzi upływa spokojnie, ale zaraz po tym zaczynamy spotykać zwierzęta. Chwila później mamy jaguara. Odpoczywa i mało się rusza. Mnie też trudno zrobić zdjęcia, bo stoi tu już kilka łódek i nie można się przez nie przebić. Są tu ludzie z aparatami które można kupić za 20 dolarów, ale też dużo takich, którzy mają teleobiektywy na metr długie. Jaguar po chwili wstaje i odchodzi. Dużo nie uchwyciłem, ale mogę powiedzieć że go widziałem.


To tak na wszelki wypadek, gdyby nic innego nie wyszło. I na to wygląda, bo do 12-tej nic nie znajdujemy. Wracamy i po drodze zatrzymujemy się na małej wysepce, żeby coś przegryźć. Stoję sobie na brzegu i wcinam gorąca kanapkę (nagrzana od słońca) a tu nagle, metr przede mną wychyla się kajman. Odskoczyłem wystraszony i upuściłem moje jedzenie. One wypływają i chowają się bez żadnych szmerów. Patrzył na mnie ale się nie ruszał. Zdążyłem nawet złapać aparat i zrobić mu zdjęcie.

    Zaczyna grzmieć i zbierają się ciężkie chmury. Trzeba wracać. Niestety w ciągu 15 minut, całe niebo przykryły chmury. Błyskawice i pioruny trochę nas przestraszyły, bo być na wodzie nie jest najbezpieczniejsze w czasie takiej burzy. Na szczęście jeszcze nie pada. Pędzimy na całym gazie. W okolicy jest statek - hotel do którego chcemy dobić. Po drodze spotykamy łódkę, na której jest mój Anglik. Zepsuł się im silnik i płyną z prądem rzeki. Zaczepiamy linkę i ciągniemy ich za sobą. Dobijamy do statku i przeczekujemy burzę. Po pół godzinie, trochę się polepszyło, więc decydujemy się wrócić i jeszcze raz spróbować poszukiwań. Tamci naprawili silnik i płyną z nami. I wreszcie!
Znajdujemy swojego Jaguara. Jest na polowaniu. Byłoby to jednak za łatwe. W momencie kiedy go odkrywamy, zaczyna się ulewa. Ja nie wziąłem ze sobą żadnego przykrycia. Nie zależy mi na sobie, bo deszcz ciepły, ale moje aparaty! Przewodnik ma połamaną parasolkę, którą przykrywam mój sprzęt. Jaguar cały czas w ruchu. To idzie po lądzie,


to płynie po rzece.


Ja jedną ręką trzymam parasolkę, druga robię zdjęcia. Trudno coś ustawić a jeszcze pod nogami chronię moja kamerę filmową. W tym czasie dobija do nas wiele innych łódek. Chce mi się śmiać, bo wygląda to naprawdę zabawnie. Jaguar w prawo i natychmiast wszystkie łodzie ruszają w tym kierunku, żeby znaleźć najlepszą pozycję. Jeden przez drugiego. Jak się ustawią to jaguar wraca w lewo i ten co miał najgorsze miejsce teraz ma najlepsze. Znów wszyscy ruszają. I tak w kółko.
    Jaguar jest trochę wkurzony na nas, bo mu przeszkadzamy w polowaniu. Kilka razy szczerzy zęby. Mlaska też językiem, jakby chciał pokazać, że możemy być jego następnym obiadem.


W pewnym momencie wskakuje do wody. Popłoch wśród łodzi i wszyscy usuwają się, robiąc mu drogę. Ten spokojnie przepływa na drugą stronę. I znów ta sama zabawa. Co chwila gubimy go w chaszczach i znów odnajdujemy. Kilka razy posuwając się w wodzie a schowany w trzcinach, rzuca się na coś. Nie wiem czy coś upolował, bo nie widać go zza tych trzcin. Tylko ich ruch, pokazuje kierunek w którym idzie. Wreszcie po długim czasie znika. Wszystkie łodzie stoją i czekają. Dobijają ciągle nowe.


My byliśmy pierwsi, więc mamy wystarczająco materiału i wycofujemy się. Już pod sam koniec tego polowania, przestało padać. Nie ma na nas suchej nitki, ale aparaty nawet całkiem suche. Zadowolony wracam do bazy.
     Dobijamy do hotelu o 18-tej. Natychmiast wyciągam wszystko i suszę. Rozkładam ubrania i martwię się, czy nie powłażą w nie jakieś robaki. Zabijam trzy wielkie pająki. Płaskie, ohydne i do tego bardzo szybkie. Na dodatek skaczą! Nie jest mi przyjemnie kiedy idę się kąpać. Wtedy odkrywam coś wbitego w moje ciało. Kleszcz. Wyrywam go z obrzydzeniem. Musiał trochę na mnie posiedzieć, bo okolica jest lekko spuchnięta. Wyciskam to miejsce do bólu i smaruje antybiotykami.  Kiedy tłumacze przewodnikowi co miałem, znajduję na łydce jeszcze jednego. Mój Anglik śmieje się, bo on miał już ich siedem. Nic na to nie poradzę. Przygotowuję się tylko psychicznie na jutrzejszy dzień. Przed spaniem oglądam każdy kawałek ciała. Teraz wszystko mnie swędzi i gdzie tylko nie spojrzę, wydaje mi się, że coś tam jest. Na pewno będę miał cudowne sny.

Tuesday, October 22, 2013

Rio Claro Lodge


    

 14 Październik

     Wstałem w dobrym humorze, bo postanowiłem nie przejmować się. Tu nie zobaczę dużo zwierząt, więc trzeba korzystać z tego co tu jest, czyli przyrody i pięknej dżungli. Wyszliśmy jak zwykle o 5:30. Pierwsza część to dojście do drugiej obserwacyjnej wieży. Ta jest starsza i straszniejsza. Ma tylko 3 metry na 3 metry powierzchni a też wznosi się na 50 metrów. Jest przez to mniej stabilna. Będąc już prawie na górze, zrezygnowałem z dojścia na sam szczyt a zostało mi tylko 5 – 8 metrów. Zatrzymałem się na platformie i czekam kiedy to się zawali. Każdy ruch moich towarzyszy na górze, kołysze całą wieżą. Nie miałem ochoty nic oglądać. Zrobiłem kilka zdjęć, zapaliłem nerwowo papierosa i zszedłem na dół. Jak to miło jest stanąć na pewnym gruncie.
    Teraz spacer. Dalej mało zwierzyny ale jest zawsze coś do oglądania. Przechodzimy obok gniazda brazylijskich pszczół (ich żądła, mogą nawet zabić ludzi, jeśli będzie kilka ukąszeń). Jak zaczęły się do nas zbliżać, szybko się wycofaliśmy. Później przepełzała jadowita żmija, w jaskrawych czerwono - czarnych kolorach. Biegłem jeszcze szybciej.   Motyle są piękne, szczególnie jeden, niebieski, bardzo duży. Przelatują jednak bardzo szybko i znikają w dżungli.


    Oglądamy chodzące palmy, które mogą przesuwać się kilka centymetrów rocznie. Po prostu trzon drzewa zaczyna się metr lub dwa nad powierzchnią ziemi. Od niego prowadzą korzenie w kształcie piramidy. Jak palma ta poczuje słonce z jakiejś strony, to próbuje się w ta stronę przesunąć. Wypuszcza nowe korzenie od strony słońca a te z przeciwnej wymierają i w ten sposób sobie spaceruje. Niezłe!

     W pokoju natychmiast prysznic bo znów jestem zalany potem i wracam spotkać się z przewodnikiem. Wybieram łódkę, bo już nie mogę wytrzymać w tym wilgotnym powietrzu. Zostałem sam. Anglik wyjechał do innego miejsca. Mogę więc wybierać co chcę. Płyniemy w górę rzeki, gdzie dopływamy do innej, olbrzymiej a ta wpada do Amazonki.
     Po drodze oglądamy żółwie,
wydry, oczywiście różne ptaki. Najważniejsze, że jest czym oddychać, bo rzeka trochę polepsza jakość powietrza. Niebo bez chmur i strasznie gorąco, ale płynąc w łódce można wytrzymać. Spokojnie, bardzo relaksowo spędzamy tak dwie godziny. Ja trenuje cały czas jak najlepiej ustawiać aparat, żeby zrobić dobre zdjęcia ptaków w locie. Przede wszystkim trzeba wykalkulować tor lotu tego ptaka i szybkość, żeby trafić kamerą prosto w niego. Ustawiona jest na dalekie zdjęcia, czyli kadr jest bardzo malutki i nie raz lecę tym aparatem po całym niebie a ptak przelatuje obok. Trzeba też poustawiać wszystko w aparacie na światło, czas. Wszystko to razem może przynieść piękne fotki. Coraz lepiej mi to idzie.


Wracamy znów do bazy na lunch i odpoczywamy, bo jest za gorąco na jakiekolwiek wyprawy. Nie można nic robić tak się pocę, udaje się więc na drzemkę. Spotykamy się dopiero o 15-ej.
    Wracamy na łódkę. Trochę później, bo musieliśmy przeczekać godzinny deszcz. Wreszcie spotykamy trochę więcej życia. Pojawiają się kajmany,


wiele ciekawych ptaków i na końcu kapibara.
    Po powrocie spakowałem się , bo jutro przenoszę się do nowego miejsca. Oczywiście obiad. Powrót do pokoju jest zawsze ciekawy. Od miejsca w którym jemy do mojego domku jest spory kawałek i trzeba wracać z latarką a tu zawsze się coś porusza. Z kimś może byłoby trochę łatwiej, ale jak się jest samemu i słyszy się tu po lewej i prawej stronie hałasy i dziwne odgłosy, to jest trochę nerwowo. Świecę więc po tej dżungli i mam nadzieję, że nie pojawi mi się jakaś kobieta-wąż. Nawet przebranie się w piżamę lub inne ciuchy jest nerwowe, bo za każdym razem zaglądam w każda nogawkę i rękaw, czy tam coś nie siedzi.

     15 Październik

    Już spakowany, po śniadaniu, decyduję się jeszcze raz na rzekę. Spodobało mi się. Jest spokojnie. Wszędzie ptaki i ta dżungla wokół nas.




Dobrze zapamiętałem ten zapach. Coś pomieszanego z wilgocią a zarazem świeżością, wymieszane ze słodkawym zapachem. Jedna rzecz mnie ciekawi. Każdego poranka, wstając rano, jestem trochę odurzony, jak po piciu, jak bym miał zawroty głowy. Myślę, że to może być wpływ bardzo dużej ilości tlenu? Nie mam pojęcia, ale czuję się tak każdego dnia.
    O dziesiątej zwijamy się z hotelu i wyruszmy w drogę na lotnisko. Pierwsze półtorej godziny jedziemy po drogach z ubitego żółto – czerwonego piasku. Kierowca jedzie szybko. Pod koniec myślę, że wątroba i nerki zamieniły się miejscami.  Okolice są bardzo biedne. Tylko kilka dróg jest tu asfaltowych, reszta to piach. Kurz pokrywa samochody i ludzi. Wszędzie leżą śmieci. Najładniejszy domek tutaj, to najbrzydszy w Golinie. A jeżeli jest ktoś bogatszy i ma ładniejszy dom, to natychmiast pełny, murowany mur od 2.5 do 3 metrów wysoki. W okolicy miasteczka Alta Floresta, pojawia się setki motorynek, skuterów i motorów.
    Przed wylotem zatrzymujemy się w Brazylijskiej restauracji. Próbuję mnóstwo różnych dan, nie pytając się nawet co to jest. Nie chcę psuć sobie smaku dowiadując się że jem jakieś robaki. Mam nadzieję, że się nie rozchoruję. Na wszelki wypadek zalewam to piwem.
    Lotnisko. Wchodzę do malutkiego budynku. Pięciu ludzi w obsłudze i ja, jedyny klient. To lubię. Całe lotnisko dla mnie. Oczywiście w kolejce nie stałem długo. Została mi godzina do odlotu. Pożegnałem się z moim przewodnikiem i wszedłem do środka. Przed samym odlotem, trochę się wypełniło. Lot był krótki, bo tylko 1.5 godziny. Tam też moja walizka wyszła pierwsza i szybko spotykam się z moim następnym przewodnikiem.
    Najpierw przejeżdżamy przez Cuiaba. Znowu strasznie brudno. Za 6 miesięcy mają się odbyć tu niektóre z meczy w Mistrzostwach Świata w piłce nożnej. Nic nie jest skończone. Nie ma dróg, stadion nie wybudowany. Dużo gorzej niż w Polsce. Później, już za miastem nasza droga ma tysiące (nie przesadzam) dziur. Są przeciętnie co 1 metr i nieraz bardzo głębokie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Tak przez dwie godziny. No ale zaraz potem czeka mnie miła niespodzianka. Wjeżdżamy w polne, piaskowe drogi i tutaj natychmiast raj na ziemi ze zwierzętami. Ptaki, orły, sępy, jastrzębie, bociany, małe ptaszki.


Nawet lis przechodzi drogę. Dojeżdżamy do dużego stawu, wokół którego leży setki kajmanów.
 Ptaki łowią ryby, żaby a kajmany ryby i ptaki. Tu się wszystko rusza. Wychodzę na zewnątrz i podchodzę bliżej. Przewodnik daje mi radę na przyszłość, że gdyby kajman rzucił się za mną w pościg to zawsze trzeba uciekać zygzakiem. One nie potrwają się wyginać i muszą bardzo zwalniać, żeby robić zwroty a biegnąc prosto nie mam szans.
    Ściemnia się szybko, widoczność coraz gorsza, ale szkoda mi odchodzić. Już po 18-tej, jadąc na światłach, wjeżdżamy prawie na rozciągniętego kajmana. Dokładnie na środku drogi.


Skubany nie chciał się ruszyć. Musieliśmy prawie go przejechać, żeby nam ustąpił. Mam wreszcie swoje zwierzęta.
    Dojeżdżamy już w pełnej ciemności do Rio Claro Lodge. Jest 19-ta. Dostaję pokój i też mile zaskoczony, bo znów nic pięknego, ale całkiem w porządku. Duże łóżko na 5 osób, przestronna łazienka, prąd amerykański 110 Volt. Mogę naładować szybko cały mój sprzęt. Obiad też smaczny i mają nawet Heinekena! Zadowolony, szykuję się do spania. Jutro mamy dwie wyprawy w okolice. Pierwsza pieszo, druga na łodzi. Po południu jedziemy dalej do krainy Jaguarów.