Tuesday, November 27, 2012


                                AFRYKA - ciąg dalszy


   18 Listopad

    Pobudka, jak zwykle o 5 rano. Szkoda marnować czas. Szybka poranna toaleta. Z ubieraniem się nie ma dużych problemów. Przenoszenie się z miejsca na miejsce małymi samolotami, zmusiło nas do zabrania ze sobą bardzo małej ilości ubrań. Nie ma więc dużego wyboru. Jesteśmy gotowi w ciągu 20 minut. Także śniadanie, które na nas czeka, pochłonięte zostaje w kilka minut. Wyjeżdżamy.
    Nowa wycieczka na największą wyspę w okolicy. Samochodem do łódki. Łódką do wyspy.
    Płyniemy jak zwykle kanałem w trzcinowym lesie.


Pierwszy kłopot. Jest nas ośmiu. Dwie grupy, czyli dójka przewodników i 6 turystów. Wody w niektórych miejscach są bardzo płytkie. Około 20 centymetrów głębokie. Silnik nie daje rady i musimy pomagać, odpychając się długimi, drewnianymi drągami. Zaczynamy przesadzać się, żeby zbalansować łódź. Mężczyźni siedzieli po jednej stronie i byliśmy troszkę przechyleni. To jednak nie wystarcza. Dochodzi do tego, że MT wychodzi do wody i nas popycha. Wspólnymi siłami wydostajemy się na głębsze wody. Zbliżamy się do wyspy. Przed samym końcem dopływamy do miejsca, gdzie wody są czyste od roślinności i tworzą małe jeziorko. Z wody wystaje siedem głów hipopotamów.


Blokują nam drogę. Łódź zwalnia i przesuwamy się bardzo wolno po jego brzegu. Wszystkie hippo bacznie nas obserwują. Udaje się nam dostać na drugą stronę i za chwilkę jesteśmy na miejscu. Znajdujemy zaparkowane samochody i udajemy się na poszukiwania zwierzyny.
    Ciekawy jestem jak oni dostarczyli te wszystkie samochody, sprzęt. Jak wybudowali to wszystko, kiedy w pobliżu nie ma sklepu z potrzebnymi narzędziami i materiałem.
    Tereny tej wyspy są bajeczne. Jest tu wszystko. Pustynie, gąszcze przeróżnej roślinności, baobaby, palmy, stawy wodne. TM jest w ciągłym kontakcie radiowym z innymi przewodnikami. W momencie znalezienia czegoś ciekawego, przekazują sobie informacje o ich lokalizacji. Ciekaw jestem jak oni odnajdują te miejsca. To tak jakby u nas w lesie, ktoś Ci powiedział: jedź prosto to tej sosny lekko przekrzywionej w lewo, skręć 30 stopni w prawym kierunku, jedź do krzaczka z poziomkami, skręć 20 stopni w lewo i tak dalej. Muszą naprawdę dobrze znać te tereny.
    Co chwila spotykamy grupy i pojedyncze okazy różnych gatunków zwierząt. Zebry, antylopy, słonie, guźce, bawoły, pawiany, różne drobniejsze potworki i dziesiątki rodzajów ptaków.


Najwięcej wyróżniają się marabuty,


 orły afrykańskie, czaple, bociany. Znów podziwiamy ich kolorowe upierzenie i przeróżne kształty.


 TM dostaje wiadomość o lamparcie. Niestety, znów nie mamy szczęścia. Po dojechaniu na miejsce, zastajemy puste miejsce. Gdzieś się schował. Po wielogodzinnej jeździe, nie udaje nam się znaleźć królów tutejszych terenów - lwów. Nie żałujemy. Wrażeń jest tak wiele, że wystarczy nam na wiele lat.
    Wracamy tą samą drogą i znów przepływamy obok siedmiu hipopotamów. TM decyduje się na  inną metodę przeprawy. Staje, znajduje drogę i przelatujemy przez to miejsce na pełnym gazie. Hipopotamy otwierają paszcze, ale my w kilka sekund jesteśmy po drugiej stronie.
    Nie mamy kłopotów z płytkimi wodami. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Szybko dobijamy do obozu. Znów rutynowa przekąska, piwo, papieros i odpoczynek.
    O szesnastej, postanawiamy wrócić na tą samą wyspę. Podobny dojazd, tylko bez kłopotów. Zmieniamy kierunek i udajemy się na południową stronę. Może zabrzmi to nudno. Oglądamy podobne widoki z porannej eskapady. Nie jest to jednak prawda. Każde spotkanie w tym dzikim zakątku świata, ma swoje indywidualny charakter, inne emocje. Możne spędzić godziny w każdym wybranym miejscu i przyglądaniu się zachowaniu tutejszych mieszkańców.
    Kolonia pawianów - bawiące się małe małpki; higiena starszych, wyłuskiwanie kleszczy, insektów z sierści partnerów;


 uwaga lidera grupy, dbającego o porządek i bezpieczeństwo.
Słonie przy drzewach z figami. Jeden z nich przegania cały czas guźca, który kręci się pod nogami i też próbuje podjeść sobie tych smakołyków.
    Rodzina guźców przy objedzie, czyli konsumowaniu niskiej roślinności. Wyglądają zabawnie, bo wszystkie jedzą na zgiętych przednich kolanach.


    Wracamy do obozu. Ostatni przejazd przed hipopotamami. Piękny zachód słońca i jesteśmy u siebie.



    Dzisiejszy obiad jest na zewnątrz i okazuje się, że to zły pomysł. Akurat dzisiaj wieczorem spadł deszcz. Na szczęście już pod koniec. Każdy złapał co mógł i schowaliśmy się pod dach. Chwila później udajemy się na odpoczynek.



19 Listopad

 
   
Wcześnie rano, budzi mnie ryk lwa. Szkoda, że nie wyszedłem na zewnątrz. Podobno przechodził przed naszym domkiem. Wstajemy później, bo dziś przeprowadzka do drugiego kamp. O ósmej poszedłem po gorącą wodę na herbatę i miałem mały kłopot. Na przejściu siedziały małpy i przewodnik nie chciał się ruszyć i wydawał groźne głosy. Co miałem robić? Wołać: a pójdziesz ty, cmokać, gwizdać? Musiałem przeczekać, aż ten łaskawie zszedł mi z drogi.



    Po powrocie, musiałem gonić po pokoju jaszczurkę, która jakoś dostała się do środka. Później śniadanie i oczekiwanie na wyjazd na lotnisko.
    O godzinie 14-tej, jesteśmy na „lotnisku„, czyli pasa z ubitego piasku. To będą następne emocje. Jest tak mały, że nie mogą wcisnąć naszych bagaży. Dopiero przy mojej pomocy, wpychamy go do podwozia samolociku. Cztery miejsca i po naszym wejściu jest pełen. Kiedy pilot zapala silnik i jego jedyne śmigło zaczyna się kręcić, musimy zasłaniać twarze. Piasek wpada przez otwarte okna. Po chwili ruszamy. Jest duszno i gorąco, bo zaraz po starcie, pilot zamknął okna. Widoki Afryki zapychają dech w piersi. Lecimy bardzo nisko. Widać spacerujące słonie, zebry, bawoły. Po 10-u minutach lądujemy. Para osób wysiada i znów ten sam start. Następne 20 minut i jesteśmy na miejscu.


    Tereny tutejszego obozowiska są ładniejsze niż poprzednie. Więcej roślinności, mniej piasków i dużo wody. Dojeżdżamy do przystani i okazuje się, że do samego obozu musimy płynąć łodzią. To tylko kilka minut od zaparkowanego samochodu. Na pomoście witają nas Afrykanki (z obsługi), które śpiewają regionalną piosenkę.
Wychodzimy i następują przywitania i poznanie wszystkich tutaj pracujących.

    Po rozpakowaniu, przekąska, piwo. Natychmiast udajemy się na pierwszą wyprawę. Jest to wycieczka na łodzi. Dziś nie będziemy szukać żadnej zwierzyny ale raczej płyniemy podziwiać okolice. A jest co. Wody są wszędzie. Porośnięte wysoką trzciną i papirusami. Kanały stworzone przez hipopotamy przecinają drogę w różnych kierunkach. Zachwycamy się widokami.




 Woda jest tak czysta, że ma się ochotę jej napić. Przewodnik opowiada wiele ciekawych faktów, jak to wszystko ma sens w tutejszej naturze. Jak powstają wysepki w okolicach, wpływ pogody i roślinności na tutejsze życie. Wszystko bardzo ciekawe. Spędzamy tak kilka godzin i zrelaksowani wracamy na obiad.
    Dzisiejszy posiłek jest w miejscu ogrodzonym drewnianymi palami z dużym ogniskiem na środku placu. Po wypiciu drinków, pracownicy tworzą chór, śpiewają, tańczą. Nie jest to profesjonalna grupa ale jest przyjemnie i czujemy atmosferę Afryki. Jedzenie znów bardzo smaczne. Niestety, towarzystwo nie jest najprzyjemniejsze. Czwórka grubasów, bardzo niezadowolonych z życia. Nawet się nie witają jak wszyscy inni. Matka z synem. Odwrotnie od tamtych. Nie przestają gadać, szczególnie syn, w wieku 20-tu kilku lat. Cały czas mówi o sobie. Wysuszona para z Belgii. Nie mają nic do powiedzenia, ale ona próbuje dołączyć się do towarzystwa, niestety nie potrafi. Ostatnia para z Kanady. Jest przyjemniejsza. Wszystkie wakacje (dwa, trzy razy do roku) spędzają na łowieniu ryb. Indie, Nowa Zelandia, Kuba, Peru, etc. Nawet nie mają aparatu fotograficznego, bo jak łowią ryby to im szkoda czasu na robienie zdjęć??!! Jeżeli oni są normalni to ja nie. Ale przynajmniej można z nimi porozmawiać na różne tematy (nie o rybach).