Monday, September 8, 2014

Ostatni dzień w Tanzanii


      26 Sierpień


Ostatni pełny dzień w Tanzanii. Postanawiamy szukać drapieżnych kotów. Wyjeżdżamy więc w tereny trochę nudniejsze, bo podobne do stepów, czyli dużo mniej roślinności. Tam najczęściej polują lwy, lamparty i gepard. A przynajmniej łatwiej jest je znaleźć na otwartych terenach. Ponownie jedziemy przez jakiś czas znaną już nam drogą – czyli tarką.
     Pierwsze spotkanie to żyrafy i to w dużej liczbie. Najpierw 8, za nimi 6 i co chwila nowe grupki. Wyglądają bardzo zdrowo w porównaniu z koleżankami z Botswany. Tamte miały bardzo wyblakle kolory. Te są piękne w odcieniach brązu.

 
 
 
     Mijamy bawoły, ale na nie już się napatrzyliśmy i nawet się nie zatrzymujemy.


W pewnej chwili, Elaine zauważa hieny. W okolicy siedzi na drzewach i na ziemi gromada sępów.


Przyglądamy się hienom i zauważamy, że jedna już dawno nie żyje i jest częściowo zjedzona.


Ta druga, prawdopodobnie rodzina, leży obok pilnując jej żeby sępy nie dostały tego co z niej zostało. Niesamowite jak zwierzęta mogą być do siebie przywiązane. Nawet ta obrzydliwa hiena, staje się w tym momencie sympatyczna.
     Przejeżdżamy przez małe oazy pięknej roślinności


i po chwili udaje nam się odnaleźć lwy. Musiały nie tak dawno coś upolować, bo dwa z nich jeszcze jedzą. Lew i lwica rozrywa mięso na kawałki. Widać nogę w pysku lwicy. Obok pod drzewem leży ich dużo więcej. Widocznie te już się nażarły. Niektóre z nich odwrócone brzuchami do góry, przeciągają się w widocznym lenistwie. Nie są bardzo dobrze widoczne bo wokół ich rośnie dość wysoka trawa, ale widać, że jest tam ich duża ilość.

 
     Znów w drogę. Spotykamy grupę vervet monkey, po polsku koczkodan tumbili albo werweta.  
Oglądamy je z otwartego dachu.


Robię zdjęcia i zauważam jedną, która pędzi w naszym kierunku.


      Jest bardzo szybka i za chwilę jest już na naszym dachu. Doskakuje do otworu w którym stoimy. Próbujemy ją odgonić krzykami, ale ta nie zwraca na to uwagi i zeskakuje do środka między nas. Zagląda do kieszeni za fotelem, gdzie w kartonowym pudełku jest nasz lunch. Dziewczyny krzyczą. Szkoda że nie miałem kamery filmowej. W tym czasie robiłem zdjęcia. Do tego nawet nic nie zrobiłem, bo zamiast fotografowania,  udawałem Tysona i trzepałem małpę moją kamerą. Ta błyskawicznie otworzyła pudełko, wyciągnęła kanapkę zawiniętą w folię i wyskoczyła na dach. Później zeskoczyła z samochodu i udała się na pobocze. Tam w towarzystwie kolegów zazdrosnych o zdobycz, zaczęła dostawać się do środka i po chwili zdobycz zaczęła znikać w jej pysku a u nas jedna osoba została bez kanapki. Po chwili, już zrelaksowani, śmiejemy się z całej przygody.
    Lecimy dalej. Następne spotkanie to lampart.  Siedzi na drzewie tak dobrze ukryty, tak że nie ma możliwości zrobienia dobrego zdjęcia. Nie marnujemy dużo czasu, bo wygląda że śpi.
    Podjeżdżamy do terenów wypalonych przez ogień. Po lewej stronie nie ma nic, tylko spalona ziemia a po prawej normalna sucha trawa. Ciekawe, że nawet na tych spalonych terenach kręci się setki różnych antylop.



Czują się tu dobrze, bo maja świetną widoczność i mogą szybko zauważyć zbliżającego się wroga a z ziemi już wyrasta coś nowego, zielonego i widocznie im to smakuje. W tym terenie znajdujemy geparda rozłożonego na kamieniu. Jest oddalony od nas na dłuższą odległość i też wypoczywa, więc nie zostajemy długo.

 
    Czas na lunch. Stajemy w miejscu z namiastkami cywilizacji, czyli kiblami. Jest to w pobliżu głównego zarządu parku. Na jednym stoliku przy którym zamierzamy usiąść, spotykamy gościa – hyrax czyli góralek.


Leży rozłożony wygodnie i widać że się nas nie boi. Dopiero po chwili ustępuje nam miejsca ale towarzyszy nam do końca posiłku. Później w pobliżu, spotykamy całą jego rodzinę.


 
     Na pobliskim kamieniu, zauważam przepiękna jaszczurkę o niesamowitych barwach. Kolory są po to żeby odstraszyć wrogów i to przeważnie oznacza, że nie jest niebezpieczna, ale nie próbuję tego sprawdzać.


Pochodziliśmy trochę po pobliskich terenach.


 Jest tu miejsce gdzie można obejrzeć kości dużych zwierząt. Czaszka słonia pokazuje jak mogą być duże.


Na zboczu atakuje mnie jakiś dziwny zwierz.


 Na szczęście okazuje się zrobiony z metalowych części, na przykład świec zapłonowych. Po tym wracamy do auta.
     Postanawiamy wracać. Chcemy jeszcze wpaść na basen. Pędzimy więc z powrotem ale mamy szczęście i spotykamy olbrzymia grupę słoni. Kilka stoi przy drodze i pije deszczówkę. Następne siedzą głęboko w błocie i wyjadają tutejszą trzcinę. Najwięcej radości przynosi nam małe słoniątko, które nie potrafi poruszać się w tym bagnie i co chwila przewraca się w błoto a inna dwójka, bawi się, walcząc ze sobą.


 
     Podjeżdżamy do następnej grupy. Tutaj przeżywamy trochę strachu. Jedna z samic, przygląda nam się i rusza w kierunku samochodu. Idzie z małym słoniem.


Podchodzi na odległość kilku metrów i bacznie się nam przygląda. Prosimy Seweryna żeby się cofnął, ale on twierdzi, że lepiej nie, bo możemy ją podrażnić. Miał rację (dzięki bogu!), bo przeszły obok, ale jej jedno oko, cały czas skierowane było na nas. Jeszcze kilka grup słoni i teraz naprawdę wracamy do hotelu.
    Od razu po przybyciu udajemy się na basen. Jest ciepło (nie gorąco), ale woda jest bardzo chłodna.


Basen jest tak ulokowany, że leżąc w nim, możemy oglądać piękne okolice.



Po godzinie idziemy do pokoju, bo trzeba zacząć się pakować. Jednak ja i Elaine, decydujemy się na spacer w naturze (tak to tu nazywają).
     O godzinie 18, spotykamy przewodnika, który ma nas poprowadzić po okolicy, a celem jest szczyt górki obok, gdzie mamy oglądać zachód słońca. Idzie z nami drugi pracownik. Ten wyznaczony jest do ochrony i niesie ze sobą karabin maszynowy na wypadek spotkania czegoś groźniejszego.


 Z minuty na minutę, nasza wiedza wyraźnie powiększa się w tematyce gówna. Każde napotykane opisywane jest przez przewodnika z wyjaśnieniem do kogo należy. Tak się zastanawiam, czy jak bym przed tym coś tutaj zrobił, czy by rozpoznał?
     Dobiliśmy trochę zmęczeni ale zdążyliśmy i teraz relaksujemy się przy pięknym zachodzie słońca.



Z drugiej strony widać cały nasz obóz, który położony jest na wzniesieniu obok.


 Wracam spocony i zmęczony i przez to głodny. Idziemy na obiad.
    Zawsze szybko jemy, więc po chwili znajdujemy się w kawiarni i pijemy kawę przy dymku z papierosa. Tam przysiada się do nas Masaj, który przygrywa nam na gitarze i śpiewa tutejsze piosenki ale także włoskie „O sole mio”, czy nasz „Dom wschodzącego słońca”. Okazuje się że to nie koniec dnia. Zaczyna się występ tutejszej grupy muzycznej.


Spędzamy  mile czas, bo ciekawe jest oglądać tutejszy folklor. Dziewczyny z zespołu zaczynają tańczyć coraz energiczniej. W pewnym momencie wyciągają Elaine i Wieśkę do wspólnej zabawy. Elaine początkowo nieśmiało, później dobrze daje sobie radę. Wieśka natychmiast wpada w  zwariowany taniec.


Trochę śmiechu i zabawy. Tak kończymy ten ostatni tutaj dzień.