Thursday, October 24, 2013

Ostatni dzien w Brazylii











18 Październik


    No więc to ostatni dzień. Ruszamy kilkanaście minut później niż zwykle, ale opóźnienie w połowie drogi dużo się zwiększa. Naprawiają jeden z rozpadających się mostków. Nie potrafię powiedzieć co robią i nie zamierzam się tym interesować, bo zbliżyłoby mnie to do mojej pracy. Obserwuję to z daleka. Zrobili dziurę w moście i próbują wcisnąć w nią drewnianą belkę.



 Trwa to prawie godzinę. Robota nie skończona, ale usuwają maszynę z mostu i udaje nam się przejechać. Przed zapaleniem motoru łódki, przewodnik pyta mi się, czy chce szukać jaguarów, czy inne zwierzęta. Szkoda mi zrezygnować z głównego punktu atrakcji ale decyduję się na to drugie. Jaguara już mam a chce zobaczyć coś więcej.
     Płynąc główną rzeką, odbijamy szybko w jedną z odnóg. Udaje się dość szybko. W pół godziny spotykamy Tapira biorącego kąpiel. To taka krowa, która ma łeb podobny do konia a nos jak urwana trąba słonia i nie jest bardzo przystojny. 


Obserwujemy go przez pewien czas, aż ten oddala się w lesie. Płyniemy dalej. Spotykamy rodzinę wielkich wydr. Akurat jedna duża ( nie mam pojęcia czy matka, czy ojciec) wcina złowiona rybę. Wydaje przy tym odgłosy zadowolenia. Małe wydry pływają wokół i próbują coś z tego skubnąć, ale tamta nie ma zamiaru się dzielić. Te, jak niezadowolone dzieci, wydają niesamowite krzyki i co chwila podpływają i raz z góry, włażąc na pobliska gałąź, raz z dołu, nurkując pod dużą wydrą, próbują dostać się do przysmaku. 


Ale nie dają rady a ta dalej mruczy i mlaska. Wreszcie małe wykurzyły się i zaatakowały jedzenie. Po tym ta duża zabrała smakołyk i wycofała się w inne miejsce.
    Fajnie było oglądać coś takiego na żywo. Przeważnie można to tylko zobaczyć na filmach przyrodniczych. Po przepłynięciu małego dystansu, spotykamy rodzinę małp. Są to wyjce. Podpływamy zaraz pod samo drzewo, na którym siedzą. Ojciec pokazuje niezadowolona minę i coś wykrzykuje.


 Malutka małpka siedzi na matce i razem nam się przyglądają.
   Dopływamy do miejsca gdzie mamy spotkać pancerniki. Wychodzimy na ląd. Na pobliskim drzewie siedzi cała gromada niebieskich papug Ara. Są piękne. Wszystkie zajęte są jedzeniem owoców z drzew mango. 


    Pod innym drzewem siedzi mały aguti i też je owoce, chyba pomarańcze. Bardzo płochliwy i jak się do niego zbliżam, natychmiast ucieka. Wreszcie jest pancernik schowany w cieniu krzaków ale i ten też natychmiast się chowa.


 Trochę pochodziliśmy po okolicy ale spotykaliśmy tylko ptaki.
   Wracamy rzeką z powrotem. Zatrzymujemy się co chwila, ale większość spotkań powtarza się już z tymi które poznałem wcześniej. Posuwamy się bardzo szybko, bo będziemy jeszcze próbować znaleźć jaguara. Niestety od rzeki do rzeki i nic nie ma. Spotykamy znajomych i mówią, że mieli już dzisiaj dwa spotkania. Ale mój przewodnik jest uparty. Wpływa w jakaś odnogę, która robi się bardzo szybko wąska. Jest też zarośnięta przez trzciny, lilie wodne i inne chwasty. Wiele razy wbijamy się w to, bo nie ma wolnej wody i na siłę przecinamy te zarośli. Wielokrotnie silnik gaśnie, bo rośliny wkręcają się w motor łódki.


 Nie byłoby to takie straszne, gdyby nie kajmany które są tu wszędzie. Co chwila wbijamy się w grzbiet kajmana i ten skręca się i niknie pod wodą. Wreszcie dopływamy do miejsca z którego nie da rady się nigdzie przebić do czystej wody. Musimy wracać. Znów ta sama przeprawa. Dla mojego przewodnika to zwykła codzienność, ale moja wyobraźnia działa. Tu nikt nie dopływa. On nie ma ani broni ani radia. Niech ten silnik się zepsuje to zostaniemy na marnej łódeczce okrążeni przez pływające kajmany a gdzieś na lądzie chodzi jaguar i może do tego głodny. Po godzinie walki , dopływamy do głównej rzeki. Już mi się nawet przestało chcieć tego jaguara, ale ten się nie poddaje.
     Znów po drodze spotykamy wydry, gdzie jedna smacznie je sushi. 


Te same odgłosy zadowolenie i dokładnie jak poprzednie nie chce dzielić się z innymi. Jesteśmy już tylko kilkanaście minut od bazy, ale ten jeszcze raz skręca w inna odnogę. To raczej duży zalew. Wszystko tu jest zarośnięte i znów nic. Zawracamy. I w tym momencie on wola: Jaguar. Jest! Idzie po brzegu wysepki. Jest kilkanaście metrów od nas. Robie kilka zdjęć i kiedy zabieram się do następnego, ten rusza łódką, bo chce się zbliżyć. Zepsuł mi może najlepsze zdjęcie mojego życia. Jaguar wyskoczył w powietrze i na ładnych kilka metrów do przodu. Zaryczał i spadł w trzciny i wodę na swoja zdobycz, której nie widzieliśmy. On też nam znika z oczu. Dopiero po chwili wyszedł w oddali na ląd. Nie pozostało nam nic innego tylko wracać.
    Po drodze stanęliśmy przy jednym ze stawów. Kręciło się tam dziesiątki ptaków. Także kapibary i kajmany. Wyglądało to efektownie, bo cały staw pokryty był gęsta rzęsa i co chwila z tej zieleni, wysuwały się łby kajmanów ze zdobytą rybą. Zjadały ją i znów znikały pod wodą.


    To był bardzo ciekawy dzień ale zakończenie też efektowne, bo drogę przecina nam anakonda. Nie myślicie że wyszedłem z samochodu! Tego naprawdę się brzydzę.
    Tak kończy się ostatni dzień. Obiad. Pakowanie. Przeszukiwanie ciała za kleszczami. Na szczęście nic nie znalazłem. Wybicie pająków w pokoju. Szczególnie jeden nad samym prysznicem mnie męczył. Nie mogłem się wykapać. Trudno go było dostać. Dzięki Bogu, że to ostatnia noc w tym hotelu. Nawet nie wiecie jaka radość sprawi mi prysznic, umycie zębów, wypicie kawy z czystych naczyń, położenie się w moim łóżku. Tu nawet boje się iść do toalety. Już nie byłem dwa dni. I ta tak ważną informacją, kończę moje relacje z pobytu w Brazylii. 
   Na zakonczenie film zrobiony tylko ze zdjęć.  W momencie kiedy to piszę ładuje się na Youtube. Myślę że jak otworzycie tą stronę, bedzie już działał



Ponieważ Youtube znów zablokował mi muzykę, zdejmuję film Wild Brazil. Kiedy załaduję go na Vimeo, powróci na moją stronę. Powinien być gotowy w sobotę 26 Października.