Monday, October 21, 2013

Crystalino Jungle Lodge






13 Październik



    Przez całą noc szaleje burza. Błyskawice i grzmoty budziły mnie co jakiś czas. Rano jednak, deszcze zanikły i jak wyszliśmy po śniadaniu o 6:30 była już piękna pogoda. Przepłynęliśmy rzekę na drugą stronę, żeby dostać się do wieży obserwacyjnej. Jest ona wysoka na 50 metrów i wystaje ponad najwyższe drzewa dżungli. 

 
Trochę strachu z moim lękiem wysokości, ale jakoś dałem sobie radę i doszedłem na sam szczyt. Opłacało się, bo widok z tej wysokości jest wspaniały. Szczególnie wcześnie rano, kiedy wszędzie wznoszą się mgły.



 Niestety potwierdza się to o czym wczoraj myślałem. Zwierząt i ptaków jest bardzo mało. Przynajmniej ich nie widać. Słychać że są, przelatują w pobliżu i natychmiast znikają w koronach drzew. Trudno zrobić jakiekolwiek zdjęcie. Albo za daleko, albo nie zdążę ustawić aparatu. Widziałem papugi, tukany i wiele innych drobniejszych ptaków, ale nie mogę tego uwiecznić na zdjęciach. Tylko kilka.



W dali przyglądamy się (spider monkeys – próbuje znaleźć prawidłowe nazwy po polsku – ta nazywa się Ateles z rodziny Czepiaków) małpom Ateles, ale też za daleko na dobre zdjęcie a złe ja wyrzucam.

     Po zejściu, poszliśmy w dżungle. Jest wydeptana dróżka po której się poruszamy. Nigdzie indziej nie dałoby się. Wszystko zarośnięte. Co chwila widać ślady zwierząt, rozkopane kopce termitów, ale nie ma możliwości pójścia za tym tropem, tak jak w Afryce. Tak schodziliśmy dwie godziny. Mimo braku zwierząt, ciekawe jest obejrzeć tutejszą przyrodę i tą sławną brazylijską dżunglę. Wracając łódką przepłynęliśmy obok kajmanów, ale te też jak na złość szybko zniknęły pod wodą.

     Wróciłem do pokoju całkowicie zalany potem. Jest tu strasznie wilgotno a temperatury sięgają 40 stopni Celsjusza. Jak będzie tak dalej, nie wystarczy mi koszulek i spodni, bo trzeba przebierać się kilka razy dziennie. Robaki atakują bez przerwy, różne UFO, latające obiekty. Mój partner z Anglii złapał już 3 kleszcze. Mnie na razie to ominęło, ale cały czas zabijam coś na sobie. Niektóre można poznać, tak jak szerszeń, ale o większości niestety nie mam pojęcia.

     Po tej wycieczce straciłem złudzenia, że tutaj coś zobaczę oprócz dżungli. Wróciliśmy do Crystalino Lodge,



zjadłem dobry lunch, kilka godzin relaksu i o trzeciej ruszamy łódką po rzece.

     Dużo przyjemniej. Jest czym oddychać. Mijamy wiele różnych ptaków.


 Nie mogę zapamiętać ich nazw, bo za każdym razem jakiś inny. Tylko Macaw, po polsku chyba Ara, są łatwe do zapamiętania. Przelatują co chwila nad nami i zawsze parami. Mijamy
 

kilka razy kajmany, czyli mniejszy rodzaj krokodyli. 
Niestety wszystko tu jest bardzo szybkie i strachliwe i w dalszym ciągu zrobienie dobrego zdjęcia jest wyjątkowe. Ale podoba mi się.

     Dopływamy do miejsca gdzie zostawiamy łódkę i znów wchodzimy w zupę, wilgotne powietrze. Jest tu jeszcze ponurzej. Całkowity brak słońca. Olbrzymie drzewa, palmy.





Dochodzimy do jednego z nich, które ma wiek przekracza 1000 lat. Żeby je objąć, potrzeba by było przynajmniej 6 ludzi. I dalej nie widać żadnej zwierzyny. Przechodzimy to wszystko, oglądając przeróżne ciekawy rośliny i wracamy do łódki, którą powracamy do bazy.
                                           
     O siódmej kolacja i przewodnik oświadcza, że idziemy na nocna wyprawę. Nie jestem pewien czy mi się ten pomysł podoba, a raczej na pewno nie. Ale mimo wszystko nie rezygnuję. Później wyrzucałbym sobie, że z tego nie skorzystałem.

 
    Jest nas trójka. Mamy latarki i pakujemy się w ciemność. Po kilku minutach odkrywam Night Monkeys (nocne małpy), po polsku Ponocnice. Spacerują po konarach drzew. Nie mam aparatu, bo i tak trudno by było zrobić jakieś zdjęcia, ale za to robię film. Przyglądamy się im prze chwilę i ruszamy dalej. Coraz mniej mi się to podoba. W twarz, ręce co chwila uderza mnie jakieś szkaradztwo i nawet nie wiem co to jest. Może to i dobrze. Znajdujemy świecące się larwy, które żyją na kopcach termitów. Przewodnik każe wyłączyć latarki. Protestuję, ale ten nalega. Kopiec wygląda efektownie. Tak jak małe miasteczko w nocy. Wszędzie palą się światełka.

     Następnie znajdujemy dużego pająka. Przy oglądaniu, coś ugryzło mnie w tyłek. Podskoczyłem z krzykiem, bo już widziałem jak Tarantula pije moją krew. Ściągnąłem szybko spodnie i kazałem przewodnikowi sprawdzić co mnie ugryzło. Ten śmiejąc się powiedział, że to tylko mrówka, która wlazła mi w gacie. Teraz każda gałązka, która mnie dotknie wprowadza panikę. Znajdujemy jeszcze kilka strasznych robali. Jeden podobny trochę do pająka, trochę do kraba. Później następnego pająka, tym razem jadowitego. Przypomina Tarantulę, jest tylko trochę mniejszy. Mam już tego dosyć. Zamiast małp i innych zwierząt, spędzam czas na przyglądaniu się paskudztwom, których się brzydzę. Może to dla niektórych jest atrakcja ale mnie nie sprawia to przyjemności. Na szczęście dochodzimy do końca trasy. Wracam do pokoju.
 
     Znajduję łóżko pokryte przeróżnymi robakami. Zabijam dużego pająka i inne pełzające szkaradztwa. Nad łóżkiem wisi zdjęcie nagiej Indianki. Kładę się pod nim i nie wiem jak zasnę. I po co mi to wszystko? I jeszcze płace kupę pieniędzy, żeby być tak torturowanym. Z żądłem mrówki w tyłku powoli zasypiam.