Thursday, August 30, 2018

Jezioro Titicaca

  Sobota, 18 Sierpień

     Kiepskie śniadanie i wyruszamy o 9 rano.
Przejazd przez miasto trwa godzinę. Większość samochodów to różnego rodzaju taksówki. Przeważnie duże, rodzaje mikrobusów. Benzyna jest tu bardzo tania a można zabrać więcej ludzi. Ulice przepełnione nie tylko autami, ale handlującymi. Po godzinie jazdy, na końcu miasta, dojeżdżamy do olbrzymiego targowiska. To jest główny powód korków. Zaparkowanych jest setki samochodów w potrójnej linii. Ruchowi samochodowemu zostaje jedna linia i trudno się przecisnąć. Po tym już jest płynnie i pędzimy do celu. Na horyzoncie pojawiają się Andy. Wierzchołki pokryte śniegiem. 



Muszą być bardzo wysokie, jeśli my jesteśmy na 4000 metrów. Dobijamy do miasteczka Huatajata.
     Nasz hotel leży nad samym jeziorem. 



Titicaca, jest najwyżej położonym  (żeglownym) jeziorem na świecie. Jest 190 kilometrów długie i w najszerszym miejscu, 80 szerokie. Zawiera także wiele wysp naralnych i wiele pływających, stworzonych przez żyjących tam Indian Uro. One są naszym głównym celem.
    Pokoje nie są jeszcze gotowe. Zostawiamy więc walizki w recepcji i wypływamy na jezioro.




 Nasza łódź motorowa, trochę już podstarzała, okazuje się historyczną. Używana była przez amerykańskiego prezydenta Cartera.
    Jest chłodno, ale przyjemnie. Według kobiet jest bardzo zimno. 
Dopływamy do naturalnej wyspy Pariti, gdzie widać jakąś wioskę.




 Przy wybrzeżu pojawiają się trzciny, które są materiałem wszystkich wyrobów tych Indian. Z nich powstają pływające wyspy, łódki, domy, meble i wyroby jak kapelusze, zabawki talerze, etc. Zakotwiczamy przy wielu mniejszych, lokalnych łodziach i wychodzimy na ląd. Nie musimy iść daleko. Pierwszy budynek to zamknięty kościół, 



później szkoła do której chodzi jeden uczeń i jest jeden nauczyciel.
Jest to umierająca wioska. Wszystko bardzo biedne i rozpadąjace. Zostali tu starzy ludzie, których dzieci opuściły, przenosząc się do wygodniejszego życia. 
    Spotykamy kilka osób. Rozmawiamy z nimi z pomacą naszego przewodnika. Robi się trochę smutno. Pierwsza para to małżeństwo. Przynajmniej są razem. 



Mówią, że dzieci wyjechały do La Paz i odwiedzają ich raz w roku. Następna starsza kobieta jest jeszcze w gorszym stanie. Jest sama. Dzieci także wyjechały.  Coś zrobiła sobie w nogę i narzeka, popłakując, że ją boli. Tutaj nie ma opieki medycznej.



 Wchodzimy na jej podwórko i jest to trochę przerażający widok. Na ziemi leżą ziemniaki, które są jej jedynym pokarmem. Zostawiliśmy jej trochę pieniędzy i się popłakała. Tutaj pojawia się co jakiś czas handlarz z małym sklepikiem, może więc coś kupić. Jak zaczniemy narzekać na naszą trudn sytuację, to trzeba pomyśleć o życiu takich ludzi.
      Wychodząc zatrzymujemy się pod kościołem na lunch. Przygotowany w hotelu i bardzo smaczny. 


   Odpływając z tego miejsca, zdaję sobie sprawę, że za kilka lat, nikogo już tu nie będzie. Miejsce przestanie istnieć.
    
   Płynąc, podziwiamy okolicę. Z jednej strony wznoszą się majestatyczne Andy. Z drugiej jezioro pokryte wieloma wysepkami. 





Po chwili pojawia się jedna z tych sztucznych, pływających. Żeby przetrwać, co roku kładzona jest nowa warstwa trzcin. Myślę, że te pod spodem, po jakimś czasie po prostu gniją. 
     Na wyspie jest kilka rodzin. Witają nas serdecznie. Zdaję sobie sprawę, że jest to częściowo sztuczne, bo liczą na pieniądze, które można tu wydać, kupując ich wyroby. Ale to lepsze niż wchodzić do sklepów, gdzie też wydajesz pieniądze a sprzedający nie są przyjemni.
     Najpierw przywitał nas szef wioski i opowiadał o ich życiu tutaj. Pokazując ich typowe dania, jajka ptaków, ktore tu zbierają, ich wyroby, etc. 



W tym czasie podeszła do nas dziewczynka. Urocza i do końca nas się trzymała.



     Po tych wykładach, dziewczyny wsiadły do ich typowej łodzi i wypłynęły na jezioro. Ja naturalnie, kręcę film. 



Także bawię się z tubylcami. Nawet zacząłem szukać żony i po zapytaniach która jest wolna, wszyscy wskazali na jedną z nich. Cała wioska klaskała i śmiała się, kiedy próbowałem z nią flirtować. 



Niestety wróciła żona.
    Po tych zabawach, zaczęliśmy się żegnać i na koniec zrobiliśmy zdjęcie z cześcią mieszkańców.




     Wracamy do hotelu.